Home
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Zaloguj
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Carlie Pierwszoroczny
|
Wysłany:
Wto 0:28, 07 Gru 2010 |
|
|
Dołączył: 05 Gru 2010
Posty: 293 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Głębi Serca Gdzie Umarli Żyją
|
Czy zastanawialiście się kiedyś, dlaczego niektórzy ludzie umierają we śnie? Tak nagle, często najzupełniej bez przyczyny. Albo czemu z tak wielkiej ilości obrazów, jakie przewijają się przez nasze głowy w ciągu nocy, rano zostaje nam pamięć zaledwie po kilu? Czy też dlaczego, do cholery, czasem budzimy się tak przeraźliwie zmęczeni? Przecież wydawać by się mogło, że aby zregenerować siły nie powinniśmy nic robić, tylko dać odpocząć ciału i umysłowi. My tymczasem śnimy, a podczas snu wykonujemy pracę. Uważam to za bezczelność, że człowiek nie ma nawet chwili na prawdziwy odpoczynek. Wiem, wiem: naukowcy dowiedli, że musimy śnić, żeby uporządkować sobie wszystko w główce i tak dalej. Bzdury. Chcecie poznać prawdziwą prawdę? To posłuchajcie.
Powinienem może zacząć od przedstawienia się, ale tego nie zrobię. Moje nazwisko nic Wam nie powie, a tylko niepotrzebnie będzie zajmować miejsce w Waszych i tak częstokroć nazbyt już zapełnionych głowach. Niech Wam wystarczy stwierdzenie, że jest ono długie. Nazwisko, znaczy. Ważniejsze jest jednak to, że jestem inny niż większość ludzi. Wcale nie lepszy czy gorszy, po prostu inny. Mam bowiem dar. Dar przewidywania. Jasnowidzenia, jeśli wolicie. Niektórzy mówią: dar albo przekleństwo, ale ja się do nich nie zaliczam. Wolę myśleć, że to dar, który otrzymałem niezasłużenie, ot na przykład w drodze losowania i że zostanie mi on odebrany w chwili śmierci. Do diaska, tylko to mnie jeszcze trzyma przy zdrowych zmysłach: myśl, że ten przeklęty dar nie przyczepił się do mnie na dobre i kiedy moje oczy zamkną się po raz ostatni, czym prędzej opuści moje ciało i poszuka sobie nowej ofiary do zamęczania.
Nie żebym się skarżył, skądże znowu. Nawet mi taki zamiar w głowie nie powstał. Chciałem Wam tylko uświadomić, że życie z takim darem nie jest usłane różami. Niektórzy z Was w swojej głupocie... to znaczy w swojej niewiedzy czasem chcieliby potrafić jasnowidzieć, może nawet skrycie o tym marzą. Strzeżcie się! Nie jest to wcale takie wspaniałe, jak w tej swojej... hm, niewiedzy sądzicie. Ja sam przekonałem się o tym dość szybko, bo już w wieku jakichś czterech lat. Uważacie, że byłem za mały, żeby pamiętać, co się wtedy wydarzyło? Jeśli tak myślicie, to mylicie się. Czasem życzyłbym sobie mniej dokładnie to wszystko pamiętać.
To miała być zwyczajna sobota, dokładnie taka sama jak każda inna: z rodzinnym spacerem, piknikiem w parku i głośnym czytaniem książek do późnego wieczora, czyli nuda jak flaki z olejem. Z tego wszystkiego udało nam się tylko pójść na spacer, ale nawet on nie był taki jak powinien. Nie było niczym nowym ani niezwykłym to, że moja piętnastoletnia siostra bez przerwy się śmiała, bo była niemal bez przerwy szczęśliwa z jakiegoś, jej tylko znanego powodu. Nigdy jednak nie podzieliła się z nami żadnym ze swoich powodów do radości, gdyż najzwyczajniej w świecie nie potrafiła się komunikować. Pod względem fizycznym jak i psychicznym była w pełni zdrowa, tylko po prostu z nikim się nie porozumiewała. Lekarze orzekli schizofrenię, ale moim zdaniem nie była to prawda. Myślę, że on po prostu chciała być szczęśliwa, a przeczuwała w głębi duszy, że jeśli zacznie z nami rozmawiać, to jej szczęście się ulotni szybciej niż na wietrze ulatnia się dym, ale lekarze w swej zazdrości nie mogli się z tym pogodzić i z pewnością zniszczyliby jej życie zamykając ją w domu wariatów i faszerując ogłupiającymi lekami, traktując prądem i Bóg jeden wie, czym jeszcze. Tylko, ze nie zdążyli.
Byliśmy więc na spacerze, siostra się śmiała, a mnie ten śmiech przeszywał bólem na wskroś i wiedziałem, że jeśli nie umilknie to będzie przyczyną nieszczęścia. W swej rozpaczy próbowałem wszystkich sposobów, wiedząc jednocześnie, że to i tak na nic. Mój dar mówił mi o tym bardzo głośno - z siłą co najmniej czterech trąb jerychońskich. W końcu, zdesperowany, ugryzłem dziewczynę w łydkę z całej siły, co jednak ucieszyło ją tak bardzo, że niemal udusiła się ze śmiechu. Jednak rodzice tak się moim wyczynem zdenerwowali, że stłukli mnie na kwaśne jabłko, co mieli w zwyczaju robić dość często i bez większego powodu. Teraz powód mieli spory i przyłożyli się do ukarania mnie bardzo sumiennie. Jeszcze po dwóch tygodniach leżałem w szpitalu usiłując dojść do siebie i zrozumieć jakim cudem nie umarłem. Teraz wiem, że to dlatego, iż miałem do wypełniania zadanie, a zadanie to było celem mojego życia. I właśnie je wypełniam. Wracając jeszcze na chwilę do tamtych wydarzeń: rodzicom odebrano prawa rodzicielskie i nigdy więcej ich nie zobaczyłem. Co do mojej siostry, to jeszcze tego samego dnia, którego ją ugryzłem - znów się śmiejąc - udławiła się pierogiem z truskawkami.
Dzięki temu, że mam ów dar, przez wiele długich lat przeczuwałem, że z naszymi snami jest coś nie tak. Że nie wiemy o czymś bardzo istotnym. Przez pewien czas nawet nie spałem po nocach, usiłując odkryć przyczyny, dla których na przykład nasze kończy się ni z tego, ni z owego, w środku nocy. Lekarze orzekają jakąś chorobę, którą odkryli przy sekcji zwłok denata, ale w gruncie rzeczy to nikt nie wie, dlaczego zszedł on z tego świata. I nikogo to tak na dobrą sprawę nie interesuje; co niektórym przemknie przez głowę myśl, że on już wie, jak tam jest - po Drugiej Stronie. Większość ludzi woli w ogóle nie myśleć o śmierci.
Po krótkim czasie zrozumiałem, ze bezsenne noce i rozmyślania nic nie dadzą poza niewyspaniem i ciągłym podenerwowaniem. Zarzuciłem więc ten pomysł dochodzenia do prawdy i wymyśliłem sobie inny (które moje leniwe jestestwo gorliwie poparło), a mianowicie dojść jej we śnie. Czym prędzej wprowadziłem swój pomysł w życie, z rozkoszą odciąłem się od świata, wyłączyłem telefon, telewizor, radio, dzwonek przy drzwiach, zasłoniłem okna, kupiłem konserwy, kota wyprawiłem do sąsiadów, zgasiłem światło i poszedłem spać. Poświęciłem tej czynności kolejne trzy miesiące i do niczego nie doszedłem. Jedyny skutek był taki, że kiedy już wstałem, odkryłem, że nie mogę włączyć ani światła, ani telewizora, ani w ogóle nic. Okazało się, ze pozbawili mnie przyjemności korzystania z tych urządzeń, bo nie płaciłem rachunków. Pocieszeniem w tym wszystkim było to, że mój kot strasznie się za mną stęsknił i wybaczył mi wszystkie popełnione względem niego przewinienia i od tamtej chwili aż do dnia swojej śmierci kochał mnie bezgranicznie.
Po tym eksperymencie główkowałem długo nad sposobem odkrycia prawdy o śnie, aż w końcu wymyśliłem, a właściwie uświadomiłem sobie jedyny rozsądny powód. Wystarczyło wierzyć i czekać. Musiałem wierzyć niezmiennie w to, że któregoś dnia będzie mi dane i czekać cierpliwie, choćby to miało trwać całe lata. Tak postanowiłem i tak też uczyniłem.
Minęło prawie czterdzieści lat, nim nadszedł mój dzień – a właściwie moja noc. Skończyłem właśnie siedemdziesiąt sześć lat, byłem trzęsącym się, zgrzybiałym starcem, zresztą – nadal nim jestem. Ciągle wierzyłem, że odkryję powód, dla którego niektórzy ludzie umierają we śnie, mimo że czułem, że moje życie ma się ku końcowi. I odkryłem, a uczyniwszy to zrozumiałem, że przez całe moje życie dążyłem do odkrycia czegoś, czego nikt nie chciałby odkryć.
Kiedy zasypiałem, wiedziałem, ze tej nocy spełni się marzenie mojego życia. Mój dar powiedział mi o tym. Przygotowałem się więc do snu bardzo starannie – włożyłem nową koszule, zakupioną dawno temu za ciężkie pieniądze w jednym z najdroższych sklepów w mieście, pościeliłem sobie w sypialni, w której nie spałem od dnia, w którym rozwiodłem się z żoną, położyłem się i dokładnie przemyślałem całe swoje życie, rok po roku, wszystko, co udało mi się zapamiętać. Nie wiedziałem, dlaczego to robię, dziś też tego nie wiem. Być może spowodowało to przeczucie, że mogę się już nigdy nie obudzić? A może była to jeszcze jedna zupełnie bezsensowna rzecz, jedna z tych, które popełniamy w ciągu całego naszego życia? W końcu zasnąłem.
Z początku śniłem o różnych rzeczach: o krainie, gdzie królowało zło, ktoś mnie ścigał, próbował zabić, a kiedy chciałem uciekać, miałem nogi jak z ołowiu – nic nadzwyczajnego. Później odwróciły się role – tym razem to ja kogoś ścigałem, by go zabić. I w jakiś dziwny sposób wiedziałem, ze to nie na to czekałem, że to tylko zmyłka. Aż nagle sny się urwały, zupełnie jakbym się obudził. I ciągle śniąc, otworzyłem oczy, wstałem, ubrałem się, obudziłem żonę i dzieciaki. Wyprawiłem chłopców do szkoły, pożegnałem żonę i poszedłem do pracy – do biura, w którym byłem księgowym. Byłem dopiero po studiach, ale dostałem tą pracę, bo bardzo przykładałem się do tego, co robiłem. Byłem obiecującym, młodym człowiekiem. Sen był tak realny, że nawet szczypanie w ramię bolało jak zawsze. Nie wiedziałem co z tym począć. Wiedziałem, ze powinienem śnić, powinienem być starym facetem, który jedyne, czego musi dokonać, to umrzeć, a nie jakimś młodym księgowym, przed którym całe życie. Chciałem się obudzić, bo było to straszne i bezsensownie głupie, a jednocześnie wiedziałem, że to prawda, że śpiąc, żyjemy gdzieś indziej. Stetryczały siedemdziesięciosześciolatek śni o młodym, żonatym facecie z dwójką dzieci, była żona tego starca śni pewnie o jakiejś początkującej gospodyni domowej, a ktoś inny o jakimś malcu, pływającym sobie spokojnie w maminym brzuchu i słyszącym nad sobą bicie jej serca, miarowe i spokojne: dum-dum dum-dum dum-dum... A narodziny owego malca oznaczać będą być może śmierć starca, moją śmierć... Siedziałem w biurze i siedziałem, zupełnie nie interesując się pracą. Pod powiekami paliły mnie łzy – mnie, tak bardzo pewnego siebie młodzieńca, który zawsze wiedział, czego chce od życia, czy też może mnie – zmęczonego życiem człowieka, któremu nowo odkryta prawda do niczego się już nie przyda. Czułem się w tamtej chwili jak schizofrenik i być może w istocie nim byłem. Pragnąłem tylko, by ten dzień już się skończył, żeby moja świadomość znalazła się w jednym ciele i wszystko mi było jedno, w którym. Chciałem zasnąć – i nie śnić! Chciałem po prostu i zwyczajnie spać. Oparłem głowę o blat biurka i zacisnąłem mocno powieki.
Powoli otwierałem oczy. Budziłem się do życia w świecie, który tak dobrze znałem – od siedemdziesięciu sześciu lat. Myślałem o tym, czego właśnie doświadczyłem, zastanawiałem się, jak to możliwe. Ten sposób funkcjonowania świata jest przecież nielogiczny, niemożliwy do zrealizowania, zbyt wiele jest w nim błędów. A jednocześnie zastanawiałem się, gdzie na tej planecie żyje młody człowiek – księgowy z dwójką dzieci i ładną żoną. A także nad tym, kto teraz śni o starym człowieku, który obudził się właśnie ze swojego wytęsknionego i wybłaganego snu, który okazał się być gorszy niż najgorszy koszmar, bo jasno i wyraźnie pokazuje, że od życia nie ma ucieczki, nawet w śmierć. O człowieku, który ma dar przeczuwania. Jasnowidzenia, jeśli wolicie.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Carlie dnia Pią 22:12, 10 Gru 2010, w całości zmieniany 2 razy |
|
|
|
|
Narcissa Malfoy Administrator
|
Wysłany:
Czw 23:02, 09 Gru 2010 |
|
|
Dołączył: 03 Gru 2010
Posty: 983 Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Malfoy Manor, dokładnie ściana przy sypialni Dracona! Ah ... salon i winnica!
|
Musze to przeczytać, obiecuję, że zrobię to jutro...a i zmienię ten kolor, bo nic nie widać
Jak na razie nie miałam tyle czasu by przysiąść do tego
Post został pochwalony 0 razy |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
|
|